środa, 16 listopada 2016

2. Jak cień dawnej siebie


 Zanim wchodzę pod prysznic, sprawdzam jeszcze raz, czy na pewno zamknęłam drzwi. Tak na wszelki wypadek.
  Paweł już wyszedł, a nie lubię być sama na mieszkaniu, nie upewniwszy się wcześniej, czy na pewno przekręciłam klucz w zamku.
  Gdy już jestem pewna, że nikomu nie uda się bez ostrzeżenia wejść i zaskoczyć mnie, szybko rozbieram się i wchodzę pod prysznic.
  Mam zajęcia za godzinę, a muszę jeszcze umyć głowę, ubrać się i spakować porozrzucane po całym pokoju rysunki. Wliczając w to oczywiście czas niezbędny do dotarcia do Akademii, co daje mi około 25 minut na ekspresowe ogarnięcie wszystkiego i wyjście z mieszkania.
  Ten niespodziewany, poranny seks, całkowicie wybił mnie z rytmu, pozbawiając wyczucia czasu i zaburzając codzienną rutynę.
  Ale to w końcu Paweł. Mogłam się tego po nim spodziewać, skoro sama zaproponowałam, by został u mnie po treningu na noc.
  Zresztą było mi tego trzeba. Dzięki niemu, choć przez chwilę, mogłam nie myśleć o niczym, skupiając się tylko i wyłącznie na danym momencie.
  Mój zawsze niezawodny pod tym względem Anioł, spisał się na medal.
  Już wykąpana, szybko wycieram mokre ciało, zawijając włosy w ręcznik i tworząc w miarę stabilny turban. Wyciskając pastę na szczoteczkę i myjąc zęby, odblokowuję ekran komórki, sprawdzając ile pozostało mi jeszcze czasu.
  10 minut.
  No trudno. Pójdę z niewysuszonymi włosami.
  Zauważam nieodebraną wiadomość od Dagmary, jednej z moich dwóch najlepszych przyjaciółek.
  - Bff. Kawa po waszych zajęciach?
  Kończąc mycie zębów, odpisuję jej na smsa.
  - Si. Powiem Pati.
  Owinięta samym ręcznikiem, przechodzę do sypialni i otwieram drzwiczki szafy, rozglądając się po mojej skromnej garderobie, w poszukiwaniu ulubionego, szarego swetra.
  Dostałam go od mamy, gdy widziałyśmy się zeszłego miesiąca.
  Następnie wyjmuję moje najwygodniejsze czarne spodnie z rozcięciami na kolanach, a z stojącej obok komody, wybieram pierwszą lepszą bieliznę, szybko z powrotem kierując się do łazienki i w pośpiechu zakładając ubrania.
  Zerkam na telefon, ponownie sprawdzając godzinę.
  7 minut.
  Idealnie. Zdążę jeszcze nałożyć lekki makijaż i związać włosy w niedbały kok.
  Wyciskając odrobinę podkładu na palec, unoszę wzrok w stronę lustra, wiszącego nad umywalką i patrzę na odbicie zmizerowanej, bladej dziewczyny.
  Wyglądam jak siedem nieszczęść.
  Jak cień dawnej siebie.
  Lustruję swoją twarz w poszukiwaniu czegoś, wartego uwagi, a nie słów krytyki.
  Może moje długie, sięgające niemal połowy pleców, brązowe włosy?
  Albo duże, prawie czarne oczy?
  Nakładam podkład na twarz, ukrywając jej niedoskonałości i rozświetlający korektor, aby choć trochę zakryć widoczne cienie i podkrążone oczy. Odrobinę maluję rzęsy tuszem, chcąc wydobyć z przygaszonego spojrzenia, choć trochę energii i przejrzystości, a na usta palcem rozprowadzam nawilżający balsam nivea.
  Związując byle jak, włosy w kok, przyglądam się efektowi swojej pracy.
  No, bywało gorzej.
  Zmierzając w kierunku drzwi, zbieram po drodze potrzebne mi na zajęcia rysunki, dopijam ostatni łyk drugiej już tego dnia kawy i ubierając nowiutkie, czarne conversy, wychodzę z mieszkania.
  Jest już prawie 12, więc słońce przyjemnie grzeje, pomimo dającego się wyczuć, chłodnego wiatru. Mimowolnie uśmiecham się do siebie, wystawiając twarz ku niebu i ciesząc się z zapewne ostatnich, cieplejszych dni październikowej pogody.
  Pod wpływem ogrzewających mnie promieni i uczucia wiatru na twarzy, przypominam sobie lata i dni, spędzane nieustannie na plaży. Chwile, kiedy siedząc na kocu, jak najbliżej morza, z stopami w piasku, wystawiałam się na słońce i czerpałam przyjemność z błogich momentów, beztroskiego życia. Wychowując się od dziecka, w domu, położonym w pobliżu Morza Bałtyckiego, mogłam każdego wieczoru, wraz z rodzicami siedzieć na tarasie, w bujanym krześle i popijając herbatę, patrzeć na fale i zachody słońca.
  Uwielbiałam tamte chwile.
  Uwielbiałam swoje życie.
  Aż do dnia, kiedy w wieku 17-nastu lat, zostałam pozbawiona beztroski życia i zmuszona do ucieczki z miasta.
 
  Kiedy wpadam biegiem do sali wykładowej jest już minuta po rozpoczęciu godziny zajęć. Na szczęście profesor Jakubiec jeszcze nie przyszedł i udało mi się uniknąć jego karcącego spojrzenia, bądź co gorsza, widoku zamkniętych drzwi.
  Zmierzam w kierunku wolnego miejsca na tyłach sali, równocześnie rozglądając się w poszukiwaniu blond włosów Patrycji.
  No tak. Nie ma jej.
  Zdziwiłabym się, gdybym ją jednak dostrzegła. Ona zawsze się spóźnia. I zawsze potrafi wybrnąć z każdej sytuacji, obracając wszystko w żart, bądź wymyślając niestworzone wymówki, na które o dziwo wszyscy się nabierają.
  Czasem zastanawiam się, czy przypadkiem nie robi tego specjalnie, spóźniając się i wchodząc do sali już po rozpoczęciu zajęć. Takie efektowne wejście, kiedy wszystkie spojrzenia są skupione tylko i wyłącznie na osobie, nagle pojawiającej się w drzwiach. Patka lubi być w centrum uwagi, a takie zagranie jest całkiem w jej stylu. Kto wie, może czeka w toalecie, poprawiając makijaż, albo grając w Quizwanie dla zabicia czasu i wychodzi dopiero wtedy, gdy mija kilka, pierwszych minut zajęć.
  Marszcząc brwi i mijając kolejne, zajęte ławki, zastanawiam się skąd biorą się u mnie czasem takie chore myśli. Stanowczo za dużo główkuję.
  - Hej, Lena! Nie złość się tak! Złość piękności szkodzi, a szkoda by było takiej ślicznej buźki!
  Słysząc słowa skierowane w moją stronę, odwracam się do ich nadawcy, krzywiąc jeszcze bardziej.
  Wiktor.
  Chyba w każdej szkole i w każdej klasie, musi być taka osoba, która idealnie spełnia warunki typowego błazna. Nawet na studiach, wśród rzekomo dorosłych i poważnych studentów, znalazło się miejsce dla człowieczka pokroju Wiktora.
  Dostrzegając go, siedzącego pośrodku na ławce i patrzącego prosto na mnie z krzywym uśmieszkiem, usilnie próbuję sklecić sensowne zdanie, którym zgasiłabym go raz, a porządnie.
 To nie tak, że Wiktor jest kretynem, o wyjątkowych zdolnościach irytowania mnie. Znam go już ponad dwa lata i wiem, że poza umiejętnościami plastycznymi jest również bardzo inteligentnym i wrażliwym człowiekiem. Po prostu uparcie, pod byle pretekstem, dogryza mi, najwyraźniej czerpiąc z tego niesamowitą przyjemność. A ja za każdym razem, staram się mu jakoś odpyskować i za każdym razem, nie potrafię wymyśleć niczego sensownego.
  Już mam powiedzieć coś w stylu „patrz się na swoją twarz”, gdy ubiega mnie osoba, wchodząca do sali.
  - Wikuś, serio jesteś, aż tak głupi, czy po prostu nie dotlenili cię w inkubatorze?
  No tak. Patka.
  Jak zawsze ratuje mnie jej cięty język i specyficzne poczucie humoru.
  Zerkam w jej kierunku, oczywiście razem z resztą obecnych osób i widzę, jak pewnym siebie krokiem, idzie pomiędzy ławkami w moją stronę.
  Ehe. Czas na Patkaszow!
  Zarzucając blond grzywą, niczym Pamela Anderson w Słonecznym patrolu, lekko zadziera głowę do góry, śmiejąc się i ukazując rząd idealnie, prostych zębów. Dzisiaj nie przesadziła z wyzywającym strojem i zamiast krótkiej mini, ubrała obcisłe jeansy, idealnie opinające jej kształtne ciało. Do tego jasnobłękitną koszulę i wiązane botki na wysokich obcasach. Niczym w spowolnionym tempie, obserwuję, jak posyła całusa i mruga okiem w stronę toczącego ślinę na jej widok Wiktora.
  Patrząc jak zdecydowanie przemierza długimi nogami po swoim własnym prywatnym, międzyławkowym pokazie, zastanawiam się, gdzie tu jest sprawiedliwość, skoro jednych Bóg obdarza niecodzienną urodą i wysokim wzrostem, a pozostałych krzywdzi krótkimi, koślawymi kończynami i wyjątkową brzydotą.
  W skrócie brakuje tylko suszarki i osoby, która idąc przed Patrycją, rozwiewałaby jej włosy, zapewniając spektakularne wejście.
  Gdy wreszcie dociera do naszej ławki i siada na krześle obok, dalej szczerzy się głupio, niczym wariatka na widok nowej porcji leków.
  - Serio? – Patrzę na nią z zażenowaniem, w duchu zastanawiając się, czy głupota ludzka nie zna granic.
  Pati wzrusza tylko ramionami, nic nie odpowiadając i nadal uśmiechając się szeroko, od ucha do ucha.
  - Skończyłaś już gwiazdorzyć? Jeszcze trochę, a zaczniesz chodzić ubrana cała na różowo, w asyście dwóch tępych pseudoprzyjaciółek. – karcę ją bez skrupułów, bo wiem, że nie sprawię jej tym przykrości. Ba! Ona nawet nie przejmie się moimi słowami, a jedynie zlekceważy machnięciem dłoni. Tak jak i teraz.
  - Lena, dobrze wiesz, że róż to nie mój kolor – odpowiada, kładąc torebkę na kolanach i przeczesując palcami swoje długie, blond włosy. – A takie dwie wierne towarzyszki to w sumie całkiem niezły pomysł. – Marszczy brwi w skupieniu, zastanawiając się nad własnymi słowami. – Tylko pomyśl, dwie oddane i chętne do spełniania każdej mojej zachcianki klony. – Z każdym słowem jej entuzjazm staje się coraz większy. – Oh! Ale co tam dziewczyny! Lepiej od razu dwóch przystojnych i umięśnionych mulatów, chodzących za mną krok w krok! Raj! – Patrzy na mnie z wybałuszonymi oczami i z ekscytacją wypisaną na twarzy, ale mina szybko jej rzednie, gdy dostrzega mój zszokowany i zbulwersowany wzrok.
  - No co? Ty nie masz czasem takich fantazji o posiadaniu na wyłączność seksownych typków?
  Dalej patrzę na nią, unosząc brew z pytającym wyrazem twarzy.
  Jednak mimowolnie przeszukuję pamięć, próbując sobie przypomnieć, czy miałam kiedykolwiek erotyczny sen, bądź fantazje.
  Nie. W moich snach jest tylko jeden typek, goniący mnie po plaży.
  Patrzę na zegarek i widzę, że jest już 5 minut po rozpoczęciu zajęć. Lada moment powinien się pojawić nasz profesor. Nie chcąc hałasować i dekoncentrować się w czasie wykładu, wyciągam z teczki moje prace i kładę na blacie przede mną. Widzę kątem oka, jak Patrycja obserwuje moje poczynania, marszcząc brwi na widok rysunków.
  - A właściwie to z czego mamy teraz zajęcia? – pyta, wyciągając z kieszeni jeansów komórkę i stukając długim, czerwonym paznokciem w czarny ekran telefonu.
  Wzdycham, nie wierząc własnym uszom.
  - Przyszłaś na zajęcia, a nawet nie wiesz na jakie?
  - To ty tu jesteś mózgiem kochana – odpowiada niezrażona, odkładając telefon i zawzięcie szukając czegoś w torebce.
  Przewracam oczami, ale nic nie odpowiadam. Cała Patka.
  Przypominam sobie o spotkaniu z Dagmarą po zajęciach, więc od razu informuję o tym Pati, na co reaguje z entuzjazmem.
  Średnio widujemy się wszystkie razem, co kilka dni, a ja z Patrycją nieomal codziennie, studiując na tej samej uczelni, ten sam kierunek. Co dziwne, pomimo naszych różnych charakterów i odmiennych temperamentów, dogadujemy się praktycznie bez słów, wzajemnie wspierając i dzieląc wszystkie radości i troski. Dobrze wiem, że mam najlepsze przyjaciółki, o jakich wielu może tylko pomarzyć.
  Teraz, patrząc z uśmiechem na wiecznie nierozgarniętą i często irytującą swoim zachowaniem Patrycję, która właśnie sfrustrowana wyrzuca całą zawartość torebki na nasz stolik, wiem, że nie zamieniłabym jej na żadną inną.
  - Co się tak na mnie gapisz? – przerywa mi moje rozmyślenia, burcząc coraz bardziej poirytowana. – Wyglądasz jak jakiś psychol, uśmiechając się tak. Masz może ładowarkę? Telefon mi padł, a zapomniałam swojej – dopowiada, wkładając z powrotem rzeczy do torebki.
  Kręcę głową, zaprzeczając i w duchu rozważając, czy nie lepiej cofnąć wcześniejsze słowa i jednak zaprzyjaźnić się z kimś innym. Kimkolwiek!

 
  - Pójdzie w cycki. Mówię wam. – Zapewnia Patrycja, nie odrywając oczu od wystawy z ciastami.
  Wszystkie trzy jesteśmy w naszej ulubionej kawiarni w centrum krakowskiego Rynku i ślinimy się na widok słodkości, wystawionych na półkach.
  - Mówisz? To chyba mnie przekonałaś – odpowiadam, w myślach już rozkoszując się smakiem tych karmelowo-orzechowych cudów.
  - Ej, Daga! Fuuj, obśliniłaś szybę! – Dogryza Pati, śmiejąc się z własnego żartu i oburzonej miny Dagmary.
  - To wcale nie jest śmieszne. Ja naprawdę mam ochotę przyssać się do tej szyby i wylizać całą wystawę – odpowiada brunetka, dla potwierdzenia swoich słów oblizując wargi i jęcząc przeciągle.
  Śmieję się głośno na widok reakcji zaskoczonej i zażenowanej, zachowaniem przyjaciółki na środku kawiarni pełnej ludzi, Patrycji. Mało kto potrafi wytrącić ją z równowagi, a jeszcze rzadziej komuś udaje się utrzeć jej nosa, stosując przeciw niej, jej własną metodę.
  Gdy już decydujemy i każda z nas zamawia po ciachu i kawie, kierujemy się w stronę stolików i zajmujemy miejsce najbliżej okna.
  Za każdym razem, kiedy wychodzimy gdzieś razem, czuję się przy nich, jak karzeł. Długonoga, seksowna blondynka, wysoka brunetka o szczupłej sylwetce i ja. Nieraz śmiejemy się wspólnie, że stałyśmy w innej kolejce u pana Boga. Pati po nogi, Dagmara po sylwetkę, a ja po urodę.
  Rzekomo.
  Rozmawiamy o wszystkim i o niczym, zwierzając się o aktualnych sprawach z naszego życia i zajadając, zamówionymi słodkościami. Śmiejemy się z Patrycji, która opowiada o wczorajszej, felernej randce, z kolejnym nieszczęsnym facetem, który wpadł w jej sidła, a Dagmara z fascynacją opowiada o praktykach, jakie teraz odbywa w jednym z krakowskich szpitali. Już w liceum wiedziała, że pójdzie dalej na medycynę i zostanie wybitnym lekarzem, ratującym ludzkie istnienia.
  Poznałyśmy się dzięki Pawłowi i od razu załapałyśmy braterską więź. Była moją jedyną przyjaciółką i najbliższą osobą, w chwili, gdy przeprowadziłam się do Krakowa. Pati poznałam dopiero na studiach i do dziś nie rozumiem tego, dlaczego pierwszego dnia w Akademii od razu podeszła do mnie, przedstawiając się i nawijając od rzeczy, jakbyśmy znały się już dobre kilka lat. Później nastąpiło szybkie poznanie Patrycji i Dagmary i tak nasza przyjaźń trwa, aż do dziś.
  - W ten weekend przyjeżdża do nas kuzyn z Norwegii – oznajmia Dagmara, upijając łyk kawy i zamykając oczy z rozkoszy nad cudownością tej płynnej kofeiny.
  - Kuzyn z Norwegii? – pytam, unosząc w zdziwieniu brwi. – Paweł nigdy mi nic o nim nie wspominał.
  - Bo nie mieliśmy z nim kontaktu od dobrych kilku lat. – Marszczy czoło, zastygając z uniesioną dłonią z widelczykiem. – Właściwie ostatni raz widziałam go chyba, gdy byłam jeszcze w gimnazjum. – Wkłada do ust kawałek nabitego ciasta i dalej zastanawia się nad własnymi słowami. – Albo w liceum.
  - Nieważne kiedy, ważne, czy jest przystojny! – śmieje się Patrycja, pałaszując swoją podwójną porcję sernika.
  - Powtarzam, nie widziałam go kilka lat, więc nie mam pojęcia, jak teraz wygląda – odpowiada sfrustrowana. – Ale jeśli chcesz, mogę cię z nim poznać. Wtedy sama się przekonasz.
  - Hah, no pewnie! Zwłaszcza jeśli się okaże niezłym przystojniaczkiem. – Mruga wymownie brwiami, zacierając z ekscytacji ręce na samą już myśl o nowym, nieznajomym.
  Chyba nie chcę wiedzieć o czym ta dziewczyna nieraz myśli.
  - Przystojniaczkiem, którego spławisz po jednej randce, łamiąc mu serce i krzywiąc psychikę. – Dogryza Daga, przewracając niebieskimi oczami, identycznymi jak oczy mojego Pawła.
  - Żebyś się nie zdziwiła. Jeszcze zostaniemy rodziną!
  - Boże, miej litość, chroń od złego! – lamentuje Dagmara, chwytając się za serce i udając przerażenie.
  Śmieję się razem z nią na widok oburzonej Patrycji, która siedząc z założonymi rękami, robi nadąsaną minkę i uparcie patrzy za okno, unikając naszego spojrzenia.
  Nagle słyszę dźwięk mojej ulubionej piosenki Faded – Alana Walkera, to dzwoni moja komórka. Sięgam do torebki i wyjmuję telefon, informując dziewczyny, kto zakłóca nasze spotkanie. Patrycja od razu odrywa wzrok od okna, udając, że ma cofki, a Dagmara uśmiecha się tylko, wzdychając i kręcąc głową.
  Odblokowuję ekran telefonu i odbieram.
  - Hej, Paweł.
  - No witaj, Słoneczko! – Cóż za radosne powitanie. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Rozmawiałem z wujkiem, chce byś jutro przyszła do biura na rozmowę kwalifikacyjną. Zaskoczona? - Cieszy się przez telefon, przez co oczami wyobraźni widzę, jego szeroki, zaraźliwy uśmiech.
  - O, kurczę. – Serio jestem zaskoczona.
  - Oczywiście cała ta rozmowa to tylko czyste formalności. Wiadomo, że już masz tę pracę – zapewnia pewnym siebie głosem.
  - Nie wiem, jak ci dziękować – mówię, uśmiechając się i patrząc, jak Patrycja wkłada do ust dwa palce, ponownie udając, że wymiotuje.
  – Nie musisz mi dziękować, kochanie. – Trajkocze dalej, nie dając mi dojść do słowa. – Chociaż nie! Wiem, jak możesz mi podziękować. – Słyszę, jak śmieje się i mruczy pod nosem. – Co robisz dzisiaj wieczorem? Mogę zostać na noc?
  Śmieję się, przewracając oczami, chociaż on i tak tego nie widzi, bo łatwo idzie się domyślić, co Paweł ma na myśli.
  - Możesz przyjść. Pogadamy później, teraz jestem z Pati i Dagą.
  - Okej, to do wieczora. Nawet nie wiesz, jak bardzo stęskniłem się za moją dziewczynką. Pa, Słoneczko!
  Żegnam się i rozłączam, mimowolnie zastanawiając się, czy bardziej tęskni za moim towarzystwem, czy za moim ciałem.
  Wyrzucam z głowy bezsensowne myśli i przekazuję dziewczynom najświeższe informację, na co reagują z entuzjazmem, gratulując mi nowej pracy.
  Wracam do jedzenie mojego ciasta, zastanawiając się, jak to będzie w nowej pracy. Na jakim stanowisku będę tam pracować? Malarka, jako architekt?
  Bezsensu.

  Jestem dopiero w połowie swojego kawałka ciasta, kiedy zauważam, jak Patka odkłada widelczyk na pusty już talerzyk i zaczyna ściskać swoje piersi.
  - No to teraz czekam na efekty – mówi, patrząc sobie w dekolt.
  - Przykro mi Pati, wszystko poszło ci w tyłek. – Robiąc smutną minkę, patrzę na nią z żalem i z współczuciem.
  Przekomarzamy się, kłócąc, która z nas ma większy tył, kiedy przerywa nam męski śmiech, dobiegający ze stolika obok.
  Odwracam się w tym kierunku i widzę dwóch typków, rechotających i zerkających w naszą stronę. Jeden z nich naśladuje ruchy rąk Patrycji, udając, że też dotyka swoje piersi.
  Co za żenada, myślę, krzywiąc się na widok zachowania tych dwóch typków.
  Jednak Pati od razu reaguje, dając upust swojemu agresorowi:
  - To cię podnieca? To jakiś nowy rodzaj autofetyszu? Obmacywanie własnego ciała? – Jej głos staje się coraz donośniejszy, na co chłopak, który ją naśladował, robi się cały czerwony i dyskretnie rozgląda na boki, sprawdzając, ile osób jest świadkiem tej poniżającej sceny. – A ty co platfusie? – Teraz Patrycja kieruje swój jad na drugiego typka, który jeszcze bardziej zanosi się śmiechem. – Przestaniesz w końcu rżeć, czy wolisz dostać wpierdol od nakręconej kobiety?!
  Widząc, jak Patrycja powoli unosi się z krzesła, szybko łapie ją za ręce, ciągnąc z powrotem w dół.
  - Uspokój się idiotko – syczę, przerażona spostrzegając, że wszyscy pozostali klienci plus obsługa, gapią się na nas zszokowani.
  - Chcesz żeby nas stąd wyrzucili? – Popiera mnie Dagmara, uśmiechając się przepraszająco do gapiów, a naszemu Agresorowi wysyłając karcące spojrzenie.
  - To oni powinni stąd wyjść! – Nie poddaje się i oskarżająco wskazuje palcem winowajców całej sytuacji.
  Na szczęście platfusy sami decydują się na wyjście z kawiarni, unikając tym samym jeszcze większej awantury.
  Oddycham z ulgą, dopiero teraz zauważając, jak mocno bije mi serce.
  - Całkiem ci odbiło? – Teraz to Dagmara naskakuje na Patrycję. – Przez ciebie już nigdy tutaj nie przyjdę!
  - Nikt nie jest wiecznie normalny – odpowiada, wzruszając ramionami i splatając dłonie.
  - Tobie to raczej daleko od normalności – dodaję, nie mogąc się powstrzymać.
  Patrzymy na sobie w ciszy, by następnie równocześnie wybuchnąć śmiechem, od razu rozładowując napiętą atmosferę.
  - Musimy w końcu pójść na imprezę – mówi jak gdyby nic, spokojnie Daga. - Ale tym razem tylko my. Bez chłopaków! – Podkreśla, patrząc surowo na mnie, na co zmieszana kiwam głową, wyrażając zgodę.
  Zawsze zabierałam ze sobą Pawła, gdy gdzieś wychodziłyśmy. Tak czułam się bezpieczniej.
- Tak! Tak, tak, tak! Dziki melanż! – Gwałtownie reaguje Patrycja, poruszając ciałem i tańcząc, pomimo, że nadal siedzi na krześle w kawiarni. – Na podryw!
  Obie patrzymy na nią wymownie, chcąc ponownie przywrócić ją do porządku.
  - Sorry… Kawa zawsze daje mi większego powera, niż baterie tym pieprzonym króliczkom z reklamy – odpowiada, spuszczając wzrok i siedząc już normalnie.
  Już nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na imprezie sama, bez Pawła. Może nie będzie, aż tak źle? W końcu jakie jest prawdopodobieństwo, że stanie się coś strasznego? Przecież nikt mnie nie będzie gonił. Zresztą będę z dziewczynami. Nie ma co już panikować. A może takie samotne wyjście będzie kolejnym krokiem w pokonywaniu lęków z przeszłości?




Kiedy wracam do mojego mieszkania jest już prawie 19. Przez cienki materiał swetra, zimne powiewy październikowego wiatru, przyprawiają mnie o gęsią skórkę, sprawiając, że przyspieszam, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu.
Idąc i utrzymując stałe tempo, rozglądam się, podziwiając uroki rozkwitającej kolorami, jesieni. Okna mijanych budynków, odbijają blask zachodzącego powoli słońca, a ja łapie ostatnie promienie, przymykając oczy i głęboko nabierając powietrza.
W takich chwilach czuję, że żyję. Oddychając pełną piersią i pozbywając się wiecznie towarzyszącego mi ucisku w gardle i płucach.
No cóż. Krakowskie powietrze niezbyt dobrze wpływa na astmatyków. Przekonałam się o tym szybko, rezygnując z czystego, morskiego powietrza i przeprowadzając do zanieczyszczonego smogiem, miasta. Szczególnie moje płuca nie były tym faktem zachwycone.
Trudno. Coś za coś.
Zastanawiam się, czy by nie zadzwonić do rodziców. Mama na pewno, by się ucieszyła. Za każdym razem nieustannie powtarza, jak bardzo za mną tęskni i zachęca do przyjazdu do domu pod byle pretekstem.
Tylko, że ja nie chcę wracać.
Nie chcę kolejny raz sprawić jej przykrości, wykręcając się nauką, pracą, bądź innymi nieistniejącymi obowiązkami, mówiąc, że nie przyjadę.
Każde nasze spotkanie jest mieszanką żalu, strachu i bólu, rozrywającego zarówno moje, jak i jej serce.
A nie ma nic gorszego, niż widok matki i ojca, nękanych wyrzutami sumienia i żyjących w przekonaniu, że to oni zawiedli. Wmawiających sobie, że wszystko jest tylko i wyłącznie ich winą, bo to oni nie podołali zadaniu.
Dlatego nie dzwonię.
Dlatego nie przyjeżdżam.
Dlatego unikam wspólnych spotkań.
To dla ich dobra.
Jestem już prawie w połowie drogi do mojego mieszkania, kiedy wyczuwam zmianę w powietrzu wokół. Tak jakby cisza przed burzą i pierwszym piorunem, rozpoczynającym szereg kolejnych.
Ucisk serca i intuicja, alarmują mnie o zaistniałym zagrożeniu.
Mam nadzieję, że to serio burza nadciąga, a nie niebezpieczeństwo skierowane bezpośrednio na mnie.
Zwalniając, rozglądam się na boki, ale nie dostrzegam nic podejrzanego.
Widzę jakieś 20 metrów przed sobą, parę idącą spokojnie, powoli. Co chwilę mijają mnie samochody. Odwracam dyskretnie głowę i zauważam daleko w tyle samotną osobę, kroczącą ze spuszczoną głową.
Nic nie wskazuje na to, by działo się coś niezwykłego, czy zagrażającego.
Czyli, jak zawsze panikuję, wyobrażając sobie niewiadomo co.
Wzdycham zażenowana własną głupotą.
Dopiero idąc dalej i pokonując kolejne metry, uświadamiam sobie, że serce nie przestało obijać się o moje żebra, a uczucie niepokoju nadal stopniowo przejmuje całe ciało.
Co jest grane?
To jakiś przedwczesny atak serca?
Odwróć się.
Tylko tyle. Głos w głowie, który mrozi krew w żyłach i niemal zwala mnie z nóg.
Sparaliżowana strachem, czując gulę w gardle, przystaję, jeszcze raz rozglądając się wokół szeroko otwartymi oczami.
Słuchając intuicji, odwracam się i napotykam spojrzenie gościa, idącego wcześniej za mną.
Kurwa mać.
Niemal dostaję zawału na jego widok i od razu odwracam wzrok.
Jest o wiele bliżej mnie, niż wcześniej!
Czy to przypadek?
Przyspieszam, oddychając szybciej i czując łomot serca, obijającego się o moje żebra.
Błagam, niech to się okaże moją kolejną paranoją, a nie rzeczywistością.
Błagam, błagam, błagam!
Szybko zerkam do tyłu i widzę, że odległość pomiędzy nami zmniejszyła się jeszcze bardziej.
Teraz już jestem pewna. Śledzi mnie.
Staram się zapamiętać, jak najwięcej szczegółów, tak jak mnie uczyli na zajęciach z samoobrony.
Wysoki. Ponad 180 cm, jak nic. Szczupły, ale barczysty. Ubrany cały na czarno. Kaptur nałożony na głowę zasłania widok twarzy i nie jestem w stanie określić, jakiego koloru ma włosy, bądź czy ma jakieś rzucające się w oczy inne cechy wyglądu.
Fuck!
Za mało informacji, a nie mam odwagi ponownie odwrócić się i przyjrzeć jego twarzy.
Zresztą mój sparaliżowany mózg nie potrafi zarejestrować niczego innego, oprócz głośnego bicia serca, dudniącego mi w uszach.
Boże, a jak to on?
Odnalazł mnie!
Już za późno. Nie ucieknę mu.
Chcę biec i czym prędzej oddalić się od jego brudnych łapsk, ale nie potrafię. Chcę krzyczeć, wydzierać się wniebogłosy, ale głos, tak jak kiedyś, odmawia mi posłuszeństwa. Ale najbardziej pragnę odwrócić się i stanąć z nim twarzą w twarz, by przekonać się z kim mam do czynienia i udowodnić mu, że teraz ja zrujnuję mu życie.
Zrób to.
Kolejne słowa w mojej głowie.
Znowu zalewa mnie fala lodu, mrożąca moje już i tak zdrętwiałe ciało. Niczym w transie, kierując się głosem intuicji, odwracam się, by stanąć naprzeciw mojemu mordercy.
Widok pustej ulicy sprawia, że z uwolnionego gardła wydobywa się cichy okrzyk, a ciało tym razem ogarnia niesamowite zmęczenie i słabość.
Upadam na chodnik, czując ostre ukłucie w kostce i nic nie rozumiejącym wzrokiem, patrzę tępo przed siebie, próbując zrozumieć, co tu się właśnie wydarzyło.
Czy ja mam jakieś omamy?
Czy ja sobie tego gościa tylko wyobraziłam?
Nie ma go.
Przepadł.
Mija dobrych kilka minut, kiedy wreszcie odrętwienie opuszcza moje ciało, a ja powracam do rzeczywistości. Wstaję powoli i nie zważając na lekki ból, obdartej nogi, idę w kierunku mojego bloku.
Jak w amoku, nie pamiętając reszty drogi, ani momentu kiedy wchodzę po schodach, w końcu docieram do mieszkania i od razu zwalam się z impetem na łóżko. Wykończona psychicznie, zasypiam od razu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Jak wrażenia? Podobało się?
Tym razem rozdział bardziej opisowy, ale już mam plan na kolejne, pełne akcji i nowych wątków!  


Znajdziesz mnie również na wattpadzie - Wattpad - Sinkingindreams



 Facebook Konto google Poczta mailowa Tumblr Instagram

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Podziel się swoimi przemyśleniami na temat mojego bloga i recenzji :)