Zanim wchodzę pod prysznic, sprawdzam jeszcze raz, czy na pewno zamknęłam drzwi. Tak na wszelki wypadek.
Paweł już wyszedł, a nie lubię być sama na mieszkaniu, nie upewniwszy się wcześniej, czy na pewno przekręciłam klucz w zamku.
Gdy
już jestem pewna, że nikomu nie uda się bez ostrzeżenia wejść i
zaskoczyć mnie, szybko rozbieram się i wchodzę pod prysznic.
Mam
zajęcia za godzinę, a muszę jeszcze umyć głowę, ubrać się i spakować
porozrzucane po całym pokoju rysunki. Wliczając w to oczywiście czas
niezbędny do dotarcia do Akademii, co daje mi około 25 minut na
ekspresowe ogarnięcie wszystkiego i wyjście z mieszkania.
Ten niespodziewany, poranny seks, całkowicie wybił mnie z rytmu, pozbawiając wyczucia czasu i zaburzając codzienną rutynę.
Ale to w końcu Paweł. Mogłam się tego po nim spodziewać, skoro sama zaproponowałam, by został u mnie po treningu na noc.
Zresztą
było mi tego trzeba. Dzięki niemu, choć przez chwilę, mogłam nie myśleć
o niczym, skupiając się tylko i wyłącznie na danym momencie.
Mój zawsze niezawodny pod tym względem Anioł, spisał się na medal.
Już
wykąpana, szybko wycieram mokre ciało, zawijając włosy w ręcznik i
tworząc w miarę stabilny turban. Wyciskając pastę na szczoteczkę i myjąc
zęby, odblokowuję ekran komórki, sprawdzając ile pozostało mi jeszcze
czasu.
10 minut.
No trudno. Pójdę z niewysuszonymi włosami.
Zauważam nieodebraną wiadomość od Dagmary, jednej z moich dwóch najlepszych przyjaciółek.
- Bff. Kawa po waszych zajęciach?
Kończąc mycie zębów, odpisuję jej na smsa.
- Si. Powiem Pati.
Owinięta
samym ręcznikiem, przechodzę do sypialni i otwieram drzwiczki szafy,
rozglądając się po mojej skromnej garderobie, w poszukiwaniu ulubionego,
szarego swetra.
Dostałam go od mamy, gdy widziałyśmy się zeszłego miesiąca.
Następnie
wyjmuję moje najwygodniejsze czarne spodnie z rozcięciami na kolanach, a
z stojącej obok komody, wybieram pierwszą lepszą bieliznę, szybko z
powrotem kierując się do łazienki i w pośpiechu zakładając ubrania.
Zerkam na telefon, ponownie sprawdzając godzinę.
7 minut.
Idealnie. Zdążę jeszcze nałożyć lekki makijaż i związać włosy w niedbały kok.
Wyciskając
odrobinę podkładu na palec, unoszę wzrok w stronę lustra, wiszącego nad
umywalką i patrzę na odbicie zmizerowanej, bladej dziewczyny.
Wyglądam jak siedem nieszczęść.
Jak cień dawnej siebie.
Lustruję swoją twarz w poszukiwaniu czegoś, wartego uwagi, a nie słów krytyki.
Może moje długie, sięgające niemal połowy pleców, brązowe włosy?
Albo duże, prawie czarne oczy?
Nakładam
podkład na twarz, ukrywając jej niedoskonałości i rozświetlający
korektor, aby choć trochę zakryć widoczne cienie i podkrążone oczy.
Odrobinę maluję rzęsy tuszem, chcąc wydobyć z przygaszonego spojrzenia,
choć trochę energii i przejrzystości, a na usta palcem rozprowadzam
nawilżający balsam nivea.
Związując byle jak, włosy w kok, przyglądam się efektowi swojej pracy.
No, bywało gorzej.
Zmierzając
w kierunku drzwi, zbieram po drodze potrzebne mi na zajęcia rysunki,
dopijam ostatni łyk drugiej już tego dnia kawy i ubierając nowiutkie,
czarne conversy, wychodzę z mieszkania.
Jest
już prawie 12, więc słońce przyjemnie grzeje, pomimo dającego się
wyczuć, chłodnego wiatru. Mimowolnie uśmiecham się do siebie,
wystawiając twarz ku niebu i ciesząc się z zapewne ostatnich,
cieplejszych dni październikowej pogody.
Pod
wpływem ogrzewających mnie promieni i uczucia wiatru na twarzy,
przypominam sobie lata i dni, spędzane nieustannie na plaży. Chwile,
kiedy siedząc na kocu, jak najbliżej morza, z stopami w piasku,
wystawiałam się na słońce i czerpałam przyjemność z błogich momentów,
beztroskiego życia. Wychowując się od dziecka, w domu, położonym w
pobliżu Morza Bałtyckiego, mogłam każdego wieczoru, wraz z rodzicami
siedzieć na tarasie, w bujanym krześle i popijając herbatę, patrzeć na
fale i zachody słońca.
Uwielbiałam tamte chwile.
Uwielbiałam swoje życie.
Aż do dnia, kiedy w wieku 17-nastu lat, zostałam pozbawiona beztroski życia i zmuszona do ucieczki z miasta.
Kiedy
wpadam biegiem do sali wykładowej jest już minuta po rozpoczęciu
godziny zajęć. Na szczęście profesor Jakubiec jeszcze nie przyszedł i
udało mi się uniknąć jego karcącego spojrzenia, bądź co gorsza, widoku
zamkniętych drzwi.
Zmierzam w kierunku wolnego miejsca na tyłach sali, równocześnie rozglądając się w poszukiwaniu blond włosów Patrycji.
No tak. Nie ma jej.
Zdziwiłabym
się, gdybym ją jednak dostrzegła. Ona zawsze się spóźnia. I zawsze
potrafi wybrnąć z każdej sytuacji, obracając wszystko w żart, bądź
wymyślając niestworzone wymówki, na które o dziwo wszyscy się nabierają.
Czasem zastanawiam się, czy
przypadkiem nie robi tego specjalnie, spóźniając się i wchodząc do sali
już po rozpoczęciu zajęć. Takie efektowne wejście, kiedy wszystkie
spojrzenia są skupione tylko i wyłącznie na osobie, nagle pojawiającej
się w drzwiach. Patka lubi być w centrum uwagi, a takie zagranie jest
całkiem w jej stylu. Kto wie, może czeka w toalecie, poprawiając
makijaż, albo grając w Quizwanie dla zabicia czasu i wychodzi dopiero
wtedy, gdy mija kilka, pierwszych minut zajęć.
Marszcząc
brwi i mijając kolejne, zajęte ławki, zastanawiam się skąd biorą się u
mnie czasem takie chore myśli. Stanowczo za dużo główkuję.
- Hej, Lena! Nie złość się tak! Złość piękności szkodzi, a szkoda by było takiej ślicznej buźki!
Słysząc słowa skierowane w moją stronę, odwracam się do ich nadawcy, krzywiąc jeszcze bardziej.
Wiktor.
Chyba
w każdej szkole i w każdej klasie, musi być taka osoba, która idealnie
spełnia warunki typowego błazna. Nawet na studiach, wśród rzekomo
dorosłych i poważnych studentów, znalazło się miejsce dla człowieczka
pokroju Wiktora.
Dostrzegając go,
siedzącego pośrodku na ławce i patrzącego prosto na mnie z krzywym
uśmieszkiem, usilnie próbuję sklecić sensowne zdanie, którym zgasiłabym
go raz, a porządnie.
To nie tak,
że Wiktor jest kretynem, o wyjątkowych zdolnościach irytowania mnie.
Znam go już ponad dwa lata i wiem, że poza umiejętnościami plastycznymi
jest również bardzo inteligentnym i wrażliwym człowiekiem. Po prostu
uparcie, pod byle pretekstem, dogryza mi, najwyraźniej czerpiąc z tego
niesamowitą przyjemność. A ja za każdym razem, staram się mu jakoś
odpyskować i za każdym razem, nie potrafię wymyśleć niczego sensownego.
Już mam powiedzieć coś w stylu „patrz się na swoją twarz”, gdy ubiega mnie osoba, wchodząca do sali.
- Wikuś, serio jesteś, aż tak głupi, czy po prostu nie dotlenili cię w inkubatorze?
No tak. Patka.
Jak zawsze ratuje mnie jej cięty język i specyficzne poczucie humoru.
Zerkam
w jej kierunku, oczywiście razem z resztą obecnych osób i widzę, jak
pewnym siebie krokiem, idzie pomiędzy ławkami w moją stronę.
Ehe. Czas na Patkaszow!
Zarzucając
blond grzywą, niczym Pamela Anderson w Słonecznym patrolu, lekko
zadziera głowę do góry, śmiejąc się i ukazując rząd idealnie, prostych
zębów. Dzisiaj nie przesadziła z wyzywającym strojem i zamiast krótkiej
mini, ubrała obcisłe jeansy, idealnie opinające jej kształtne ciało. Do
tego jasnobłękitną koszulę i wiązane botki na wysokich obcasach. Niczym w
spowolnionym tempie, obserwuję, jak posyła całusa i mruga okiem w
stronę toczącego ślinę na jej widok Wiktora.
Patrząc
jak zdecydowanie przemierza długimi nogami po swoim własnym prywatnym,
międzyławkowym pokazie, zastanawiam się, gdzie tu jest sprawiedliwość,
skoro jednych Bóg obdarza niecodzienną urodą i wysokim wzrostem, a
pozostałych krzywdzi krótkimi, koślawymi kończynami i wyjątkową
brzydotą.
W skrócie brakuje tylko suszarki i osoby, która idąc przed Patrycją, rozwiewałaby jej włosy, zapewniając spektakularne wejście.
Gdy
wreszcie dociera do naszej ławki i siada na krześle obok, dalej
szczerzy się głupio, niczym wariatka na widok nowej porcji leków.
- Serio? – Patrzę na nią z zażenowaniem, w duchu zastanawiając się, czy głupota ludzka nie zna granic.
Pati wzrusza tylko ramionami, nic nie odpowiadając i nadal uśmiechając się szeroko, od ucha do ucha.
-
Skończyłaś już gwiazdorzyć? Jeszcze trochę, a zaczniesz chodzić ubrana
cała na różowo, w asyście dwóch tępych pseudoprzyjaciółek. – karcę ją
bez skrupułów, bo wiem, że nie sprawię jej tym przykrości. Ba! Ona nawet
nie przejmie się moimi słowami, a jedynie zlekceważy machnięciem dłoni.
Tak jak i teraz.
- Lena, dobrze
wiesz, że róż to nie mój kolor – odpowiada, kładąc torebkę na kolanach i
przeczesując palcami swoje długie, blond włosy. – A takie dwie wierne
towarzyszki to w sumie całkiem niezły pomysł. – Marszczy brwi w
skupieniu, zastanawiając się nad własnymi słowami. – Tylko pomyśl, dwie
oddane i chętne do spełniania każdej mojej zachcianki klony. – Z każdym
słowem jej entuzjazm staje się coraz większy. – Oh! Ale co tam
dziewczyny! Lepiej od razu dwóch przystojnych i umięśnionych mulatów,
chodzących za mną krok w krok! Raj! – Patrzy na mnie z wybałuszonymi
oczami i z ekscytacją wypisaną na twarzy, ale mina szybko jej rzednie,
gdy dostrzega mój zszokowany i zbulwersowany wzrok.
- No co? Ty nie masz czasem takich fantazji o posiadaniu na wyłączność seksownych typków?
Dalej patrzę na nią, unosząc brew z pytającym wyrazem twarzy.
Jednak mimowolnie przeszukuję pamięć, próbując sobie przypomnieć, czy miałam kiedykolwiek erotyczny sen, bądź fantazje.
Nie. W moich snach jest tylko jeden typek, goniący mnie po plaży.
Patrzę
na zegarek i widzę, że jest już 5 minut po rozpoczęciu zajęć. Lada
moment powinien się pojawić nasz profesor. Nie chcąc hałasować i
dekoncentrować się w czasie wykładu, wyciągam z teczki moje prace i
kładę na blacie przede mną. Widzę kątem oka, jak Patrycja obserwuje moje
poczynania, marszcząc brwi na widok rysunków.
-
A właściwie to z czego mamy teraz zajęcia? – pyta, wyciągając z
kieszeni jeansów komórkę i stukając długim, czerwonym paznokciem w
czarny ekran telefonu.
Wzdycham, nie wierząc własnym uszom.
- Przyszłaś na zajęcia, a nawet nie wiesz na jakie?
- To ty tu jesteś mózgiem kochana – odpowiada niezrażona, odkładając telefon i zawzięcie szukając czegoś w torebce.
Przewracam oczami, ale nic nie odpowiadam. Cała Patka.
Przypominam sobie o spotkaniu z Dagmarą po zajęciach, więc od razu informuję o tym Pati, na co reaguje z entuzjazmem.
Średnio
widujemy się wszystkie razem, co kilka dni, a ja z Patrycją nieomal
codziennie, studiując na tej samej uczelni, ten sam kierunek. Co dziwne,
pomimo naszych różnych charakterów i odmiennych temperamentów,
dogadujemy się praktycznie bez słów, wzajemnie wspierając i dzieląc
wszystkie radości i troski. Dobrze wiem, że mam najlepsze przyjaciółki, o
jakich wielu może tylko pomarzyć.
Teraz,
patrząc z uśmiechem na wiecznie nierozgarniętą i często irytującą swoim
zachowaniem Patrycję, która właśnie sfrustrowana wyrzuca całą zawartość
torebki na nasz stolik, wiem, że nie zamieniłabym jej na żadną inną.
-
Co się tak na mnie gapisz? – przerywa mi moje rozmyślenia, burcząc
coraz bardziej poirytowana. – Wyglądasz jak jakiś psychol, uśmiechając
się tak. Masz może ładowarkę? Telefon mi padł, a zapomniałam swojej –
dopowiada, wkładając z powrotem rzeczy do torebki.
Kręcę
głową, zaprzeczając i w duchu rozważając, czy nie lepiej cofnąć
wcześniejsze słowa i jednak zaprzyjaźnić się z kimś innym. Kimkolwiek!
- Pójdzie w cycki. Mówię wam. – Zapewnia Patrycja, nie odrywając oczu od wystawy z ciastami.
Wszystkie
trzy jesteśmy w naszej ulubionej kawiarni w centrum krakowskiego Rynku i
ślinimy się na widok słodkości, wystawionych na półkach.
- Mówisz? To chyba mnie przekonałaś – odpowiadam, w myślach już rozkoszując się smakiem tych karmelowo-orzechowych cudów.
- Ej, Daga! Fuuj, obśliniłaś szybę! – Dogryza Pati, śmiejąc się z własnego żartu i oburzonej miny Dagmary.
-
To wcale nie jest śmieszne. Ja naprawdę mam ochotę przyssać się do tej
szyby i wylizać całą wystawę – odpowiada brunetka, dla potwierdzenia
swoich słów oblizując wargi i jęcząc przeciągle.
Śmieję
się głośno na widok reakcji zaskoczonej i zażenowanej, zachowaniem
przyjaciółki na środku kawiarni pełnej ludzi, Patrycji. Mało kto potrafi
wytrącić ją z równowagi, a jeszcze rzadziej komuś udaje się utrzeć jej
nosa, stosując przeciw niej, jej własną metodę.
Gdy już decydujemy i każda z nas zamawia po ciachu i kawie, kierujemy się w stronę stolików i zajmujemy miejsce najbliżej okna.
Za
każdym razem, kiedy wychodzimy gdzieś razem, czuję się przy nich, jak
karzeł. Długonoga, seksowna blondynka, wysoka brunetka o szczupłej
sylwetce i ja. Nieraz śmiejemy się wspólnie, że stałyśmy w innej kolejce
u pana Boga. Pati po nogi, Dagmara po sylwetkę, a ja po urodę.
Rzekomo.
Rozmawiamy
o wszystkim i o niczym, zwierzając się o aktualnych sprawach z naszego
życia i zajadając, zamówionymi słodkościami. Śmiejemy się z Patrycji,
która opowiada o wczorajszej, felernej randce, z kolejnym nieszczęsnym
facetem, który wpadł w jej sidła, a Dagmara z fascynacją opowiada o
praktykach, jakie teraz odbywa w jednym z krakowskich szpitali. Już w
liceum wiedziała, że pójdzie dalej na medycynę i zostanie wybitnym
lekarzem, ratującym ludzkie istnienia.
Poznałyśmy
się dzięki Pawłowi i od razu załapałyśmy braterską więź. Była moją
jedyną przyjaciółką i najbliższą osobą, w chwili, gdy przeprowadziłam
się do Krakowa. Pati poznałam dopiero na studiach i do dziś nie rozumiem
tego, dlaczego pierwszego dnia w Akademii od razu podeszła do mnie,
przedstawiając się i nawijając od rzeczy, jakbyśmy znały się już dobre
kilka lat. Później nastąpiło szybkie poznanie Patrycji i Dagmary i tak
nasza przyjaźń trwa, aż do dziś.
-
W ten weekend przyjeżdża do nas kuzyn z Norwegii – oznajmia Dagmara,
upijając łyk kawy i zamykając oczy z rozkoszy nad cudownością tej
płynnej kofeiny.
- Kuzyn z Norwegii? – pytam, unosząc w zdziwieniu brwi. – Paweł nigdy mi nic o nim nie wspominał.
-
Bo nie mieliśmy z nim kontaktu od dobrych kilku lat. – Marszczy czoło,
zastygając z uniesioną dłonią z widelczykiem. – Właściwie ostatni raz
widziałam go chyba, gdy byłam jeszcze w gimnazjum. – Wkłada do ust
kawałek nabitego ciasta i dalej zastanawia się nad własnymi słowami. –
Albo w liceum.
- Nieważne kiedy, ważne, czy jest przystojny! – śmieje się Patrycja, pałaszując swoją podwójną porcję sernika.
-
Powtarzam, nie widziałam go kilka lat, więc nie mam pojęcia, jak teraz
wygląda – odpowiada sfrustrowana. – Ale jeśli chcesz, mogę cię z nim
poznać. Wtedy sama się przekonasz.
-
Hah, no pewnie! Zwłaszcza jeśli się okaże niezłym przystojniaczkiem. –
Mruga wymownie brwiami, zacierając z ekscytacji ręce na samą już myśl o
nowym, nieznajomym.
Chyba nie chcę wiedzieć o czym ta dziewczyna nieraz myśli.
-
Przystojniaczkiem, którego spławisz po jednej randce, łamiąc mu serce i
krzywiąc psychikę. – Dogryza Daga, przewracając niebieskimi oczami,
identycznymi jak oczy mojego Pawła.
- Żebyś się nie zdziwiła. Jeszcze zostaniemy rodziną!
- Boże, miej litość, chroń od złego! – lamentuje Dagmara, chwytając się za serce i udając przerażenie.
Śmieję
się razem z nią na widok oburzonej Patrycji, która siedząc z założonymi
rękami, robi nadąsaną minkę i uparcie patrzy za okno, unikając naszego
spojrzenia.
Nagle słyszę dźwięk mojej ulubionej piosenki Faded – Alana Walkera,
to dzwoni moja komórka. Sięgam do torebki i wyjmuję telefon, informując
dziewczyny, kto zakłóca nasze spotkanie. Patrycja od razu odrywa wzrok
od okna, udając, że ma cofki, a Dagmara uśmiecha się tylko, wzdychając i
kręcąc głową.
Odblokowuję ekran telefonu i odbieram.
- Hej, Paweł.
-
No witaj, Słoneczko! – Cóż za radosne powitanie. – Mam dla ciebie dobrą
wiadomość. Rozmawiałem z wujkiem, chce byś jutro przyszła do biura na
rozmowę kwalifikacyjną. Zaskoczona? - Cieszy się przez telefon, przez co
oczami wyobraźni widzę, jego szeroki, zaraźliwy uśmiech.
- O, kurczę. – Serio jestem zaskoczona.
- Oczywiście cała ta rozmowa to tylko czyste formalności. Wiadomo, że już masz tę pracę – zapewnia pewnym siebie głosem.
-
Nie wiem, jak ci dziękować – mówię, uśmiechając się i patrząc, jak
Patrycja wkłada do ust dwa palce, ponownie udając, że wymiotuje.
–
Nie musisz mi dziękować, kochanie. – Trajkocze dalej, nie dając mi
dojść do słowa. – Chociaż nie! Wiem, jak możesz mi podziękować. –
Słyszę, jak śmieje się i mruczy pod nosem. – Co robisz dzisiaj
wieczorem? Mogę zostać na noc?
Śmieję się, przewracając oczami, chociaż on i tak tego nie widzi, bo łatwo idzie się domyślić, co Paweł ma na myśli.
- Możesz przyjść. Pogadamy później, teraz jestem z Pati i Dagą.
- Okej, to do wieczora. Nawet nie wiesz, jak bardzo stęskniłem się za moją dziewczynką. Pa, Słoneczko!
Żegnam się i rozłączam, mimowolnie zastanawiając się, czy bardziej tęskni za moim towarzystwem, czy za moim ciałem.
Wyrzucam
z głowy bezsensowne myśli i przekazuję dziewczynom najświeższe
informację, na co reagują z entuzjazmem, gratulując mi nowej pracy.
Wracam
do jedzenie mojego ciasta, zastanawiając się, jak to będzie w nowej
pracy. Na jakim stanowisku będę tam pracować? Malarka, jako architekt?
Bezsensu.
Jestem
dopiero w połowie swojego kawałka ciasta, kiedy zauważam, jak Patka
odkłada widelczyk na pusty już talerzyk i zaczyna ściskać swoje piersi.
- No to teraz czekam na efekty – mówi, patrząc sobie w dekolt.
- Przykro mi Pati, wszystko poszło ci w tyłek. – Robiąc smutną minkę, patrzę na nią z żalem i z współczuciem.
Przekomarzamy się, kłócąc, która z nas ma większy tył, kiedy przerywa nam męski śmiech, dobiegający ze stolika obok.
Odwracam
się w tym kierunku i widzę dwóch typków, rechotających i zerkających w
naszą stronę. Jeden z nich naśladuje ruchy rąk Patrycji, udając, że też
dotyka swoje piersi.
Co za żenada, myślę, krzywiąc się na widok zachowania tych dwóch typków.
Jednak Pati od razu reaguje, dając upust swojemu agresorowi:
-
To cię podnieca? To jakiś nowy rodzaj autofetyszu? Obmacywanie własnego
ciała? – Jej głos staje się coraz donośniejszy, na co chłopak, który ją
naśladował, robi się cały czerwony i dyskretnie rozgląda na boki,
sprawdzając, ile osób jest świadkiem tej poniżającej sceny. – A ty co
platfusie? – Teraz Patrycja kieruje swój jad na drugiego typka, który
jeszcze bardziej zanosi się śmiechem. – Przestaniesz w końcu rżeć, czy
wolisz dostać wpierdol od nakręconej kobiety?!
Widząc, jak Patrycja powoli unosi się z krzesła, szybko łapie ją za ręce, ciągnąc z powrotem w dół.
-
Uspokój się idiotko – syczę, przerażona spostrzegając, że wszyscy
pozostali klienci plus obsługa, gapią się na nas zszokowani.
-
Chcesz żeby nas stąd wyrzucili? – Popiera mnie Dagmara, uśmiechając się
przepraszająco do gapiów, a naszemu Agresorowi wysyłając karcące
spojrzenie.
- To oni powinni stąd wyjść! – Nie poddaje się i oskarżająco wskazuje palcem winowajców całej sytuacji.
Na szczęście platfusy sami decydują się na wyjście z kawiarni, unikając tym samym jeszcze większej awantury.
Oddycham z ulgą, dopiero teraz zauważając, jak mocno bije mi serce.
- Całkiem ci odbiło? – Teraz to Dagmara naskakuje na Patrycję. – Przez ciebie już nigdy tutaj nie przyjdę!
- Nikt nie jest wiecznie normalny – odpowiada, wzruszając ramionami i splatając dłonie.
- Tobie to raczej daleko od normalności – dodaję, nie mogąc się powstrzymać.
Patrzymy na sobie w ciszy, by następnie równocześnie wybuchnąć śmiechem, od razu rozładowując napiętą atmosferę.
-
Musimy w końcu pójść na imprezę – mówi jak gdyby nic, spokojnie Daga. -
Ale tym razem tylko my. Bez chłopaków! – Podkreśla, patrząc surowo na
mnie, na co zmieszana kiwam głową, wyrażając zgodę.
Zawsze zabierałam ze sobą Pawła, gdy gdzieś wychodziłyśmy. Tak czułam się bezpieczniej.
-
Tak! Tak, tak, tak! Dziki melanż! – Gwałtownie reaguje Patrycja,
poruszając ciałem i tańcząc, pomimo, że nadal siedzi na krześle w
kawiarni. – Na podryw!
Obie patrzymy na nią wymownie, chcąc ponownie przywrócić ją do porządku.
-
Sorry… Kawa zawsze daje mi większego powera, niż baterie tym pieprzonym
króliczkom z reklamy – odpowiada, spuszczając wzrok i siedząc już
normalnie.
Już nie pamiętam, kiedy
ostatnio byłam na imprezie sama, bez Pawła. Może nie będzie, aż tak
źle? W końcu jakie jest prawdopodobieństwo, że stanie się coś
strasznego? Przecież nikt mnie nie będzie gonił. Zresztą będę z
dziewczynami. Nie ma co już panikować. A może takie samotne wyjście
będzie kolejnym krokiem w pokonywaniu lęków z przeszłości?
Znajdziesz mnie również na wattpadzie - Wattpad - Sinkingindreams
Kiedy
wracam do mojego mieszkania jest już prawie 19. Przez cienki materiał swetra,
zimne powiewy październikowego wiatru, przyprawiają mnie o gęsią skórkę,
sprawiając, że przyspieszam, chcąc jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu.
Idąc
i utrzymując stałe tempo, rozglądam się, podziwiając uroki rozkwitającej
kolorami, jesieni. Okna mijanych budynków, odbijają blask zachodzącego powoli
słońca, a ja łapie ostatnie promienie, przymykając oczy i głęboko nabierając
powietrza.
W
takich chwilach czuję, że żyję. Oddychając pełną piersią i pozbywając się
wiecznie towarzyszącego mi ucisku w gardle i płucach.
No
cóż. Krakowskie powietrze niezbyt dobrze wpływa na astmatyków. Przekonałam się
o tym szybko, rezygnując z czystego, morskiego powietrza i przeprowadzając do
zanieczyszczonego smogiem, miasta. Szczególnie moje płuca nie były tym faktem
zachwycone.
Trudno.
Coś za coś.
Zastanawiam
się, czy by nie zadzwonić do rodziców. Mama na pewno, by się ucieszyła. Za
każdym razem nieustannie powtarza, jak bardzo za mną tęskni i zachęca do
przyjazdu do domu pod byle pretekstem.
Tylko,
że ja nie chcę wracać.
Nie
chcę kolejny raz sprawić jej przykrości, wykręcając się nauką, pracą, bądź
innymi nieistniejącymi obowiązkami, mówiąc, że nie przyjadę.
Każde
nasze spotkanie jest mieszanką żalu, strachu i bólu, rozrywającego zarówno
moje, jak i jej serce.
A
nie ma nic gorszego, niż widok matki i ojca, nękanych wyrzutami sumienia i
żyjących w przekonaniu, że to oni zawiedli. Wmawiających sobie, że wszystko
jest tylko i wyłącznie ich winą, bo to oni nie podołali zadaniu.
Dlatego
nie dzwonię.
Dlatego
nie przyjeżdżam.
Dlatego
unikam wspólnych spotkań.
To
dla ich dobra.
Jestem
już prawie w połowie drogi do mojego mieszkania, kiedy wyczuwam zmianę w
powietrzu wokół. Tak jakby cisza przed burzą i pierwszym piorunem,
rozpoczynającym szereg kolejnych.
Ucisk
serca i intuicja, alarmują mnie o zaistniałym zagrożeniu.
Mam
nadzieję, że to serio burza nadciąga, a nie niebezpieczeństwo skierowane
bezpośrednio na mnie.
Zwalniając,
rozglądam się na boki, ale nie dostrzegam nic podejrzanego.
Widzę
jakieś 20 metrów przed sobą, parę idącą spokojnie, powoli. Co chwilę mijają
mnie samochody. Odwracam dyskretnie głowę i zauważam daleko w tyle samotną
osobę, kroczącą ze spuszczoną głową.
Nic
nie wskazuje na to, by działo się coś niezwykłego, czy zagrażającego.
Czyli,
jak zawsze panikuję, wyobrażając sobie niewiadomo co.
Wzdycham
zażenowana własną głupotą.
Dopiero
idąc dalej i pokonując kolejne metry, uświadamiam sobie, że serce nie przestało
obijać się o moje żebra, a uczucie niepokoju nadal stopniowo przejmuje całe
ciało.
Co
jest grane?
To
jakiś przedwczesny atak serca?
Odwróć
się.
Tylko
tyle. Głos w głowie, który mrozi krew w żyłach i niemal zwala mnie z nóg.
Sparaliżowana
strachem, czując gulę w gardle, przystaję, jeszcze raz rozglądając się wokół szeroko
otwartymi oczami.
Słuchając
intuicji, odwracam się i napotykam spojrzenie gościa, idącego wcześniej za mną.
Kurwa
mać.
Niemal
dostaję zawału na jego widok i od razu odwracam wzrok.
Jest
o wiele bliżej mnie, niż wcześniej!
Czy
to przypadek?
Przyspieszam,
oddychając szybciej i czując łomot serca, obijającego się o moje żebra.
Błagam,
niech to się okaże moją kolejną paranoją, a nie rzeczywistością.
Błagam,
błagam, błagam!
Szybko
zerkam do tyłu i widzę, że odległość pomiędzy nami zmniejszyła się jeszcze
bardziej.
Teraz
już jestem pewna. Śledzi mnie.
Staram
się zapamiętać, jak najwięcej szczegółów, tak jak mnie uczyli na zajęciach z
samoobrony.
Wysoki.
Ponad 180 cm, jak nic. Szczupły, ale barczysty. Ubrany cały na czarno. Kaptur
nałożony na głowę zasłania widok twarzy i nie jestem w stanie określić, jakiego
koloru ma włosy, bądź czy ma jakieś rzucające się w oczy inne cechy wyglądu.
Fuck!
Za
mało informacji, a nie mam odwagi ponownie odwrócić się i przyjrzeć jego
twarzy.
Zresztą
mój sparaliżowany mózg nie potrafi zarejestrować niczego innego, oprócz
głośnego bicia serca, dudniącego mi w uszach.
Boże,
a jak to on?
Odnalazł
mnie!
Już
za późno. Nie ucieknę mu.
Chcę
biec i czym prędzej oddalić się od jego brudnych łapsk, ale nie potrafię. Chcę
krzyczeć, wydzierać się wniebogłosy, ale głos, tak jak kiedyś, odmawia mi
posłuszeństwa. Ale najbardziej pragnę odwrócić się i stanąć z nim twarzą w
twarz, by przekonać się z kim mam do czynienia i udowodnić mu, że teraz ja
zrujnuję mu życie.
Zrób
to.
Kolejne
słowa w mojej głowie.
Znowu
zalewa mnie fala lodu, mrożąca moje już i tak zdrętwiałe ciało. Niczym w
transie, kierując się głosem intuicji, odwracam się, by stanąć naprzeciw mojemu
mordercy.
Widok
pustej ulicy sprawia, że z uwolnionego gardła wydobywa się cichy okrzyk, a
ciało tym razem ogarnia niesamowite zmęczenie i słabość.
Upadam
na chodnik, czując ostre ukłucie w kostce i nic nie rozumiejącym wzrokiem,
patrzę tępo przed siebie, próbując zrozumieć, co tu się właśnie wydarzyło.
Czy
ja mam jakieś omamy?
Czy
ja sobie tego gościa tylko wyobraziłam?
Nie
ma go.
Przepadł.
Mija
dobrych kilka minut, kiedy wreszcie odrętwienie opuszcza moje ciało, a ja
powracam do rzeczywistości. Wstaję powoli i nie zważając na lekki ból, obdartej
nogi, idę w kierunku mojego bloku.
Jak
w amoku, nie pamiętając reszty drogi, ani momentu kiedy wchodzę po schodach, w
końcu docieram do mieszkania i od razu zwalam się z impetem na łóżko.
Wykończona psychicznie, zasypiam od razu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak wrażenia? Podobało się?
Tym razem rozdział bardziej opisowy, ale już mam plan na kolejne, pełne akcji i nowych wątków!
Rozdział 1 - 1. Kiedy to się wreszcie skończy?
Znajdziesz mnie również na wattpadzie - Wattpad - Sinkingindreams
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj. Podziel się swoimi przemyśleniami na temat mojego bloga i recenzji :)